Czy warto jechać do Indonezji w marcu? Pomijając porę deszczową, która przyniosła rzecz jasna bardzo dużo deszczu, niewidoczne (a o innej porze ponoć niezwykle spektakularne) wschody słońca i wzburzone fale, które sprawiły, że widoczność pod wodą była tak nikła, że naukę nurkowania odłożyliśmy na inne (bardziej słoneczne) czasy, jest jedna rzecz, dla której zdecydowanie warto udać się na Bali właśnie wtedy. To Nyepi – czyli balijski Nowy Rok, liczony wg księżycowego kalendarza Saka.
Nie miałam zbyt wielu okazji do świętowania Nowych Roków w obcych krajach. Raz udało mi się przywitać Nowy Rok w Bahrajnie na weselu koleżanki Anity; raz w Katarze, popijając z Emilką ukradkiem wolnocłowe whisky z kubka po kawie na lotnisku w Dosze i wreszcie – w Sajgonie, kiedy z Karoliną rzuciłyśmy się w wir rozbawionej ulicy stolicy Wietnamu prosto z lotniska, na którym zbyt długo czekałyśmy na wizę, a potem zbyt długo jechałyśmy taksówką do miasta. Niemniej jednak zdążyłyśmy na kolektywne odliczanie sekund pozostałych do północy i obściskiwanie się z przypadkowymi ludźmi na ulicy, którym z całego serca i niemal ze łzami wzruszenia w oczach życzyłyśmy „Happy New Year”. I chociaż każde z tych „obchodów” na pewno zapadnie mi w pamięć, wszystkie były nieco podobne do naszych rodzimych sylwestrów i Nowych Roków.
Natomiast nigdzie indziej nie świętuje się Nowego Roku tak, jak na Bali. Ciszą. Tego dnia cała wyspa zamiera. I uwierzcie mi – nie jest przenośnia. Tym razem nie chodzi o jedną z atrakcji przygotowywaną pod turystów (których na Bali przecież nie brakuje). Nyepi, czyli Dzień Ciszy, to jedyny dzień w roku (a Bali jest prawdopodobnie jedynym takim miejscem na świecie), kiedy przez całą dobę nie można wykonywać żadnych prac, podróżować ani używać elektryczności. Mieszkańcy nie zapalają świateł, nie rozmawiają, duża część również nie je i nie pije. Ustaje wszelki ruch i harmider, który na co dzień za sprawą wszechobecnych skuterów i prawa klaksonu na ulicach, bardzo dobitnie daje o sobie znać. Bali pogrążona jest w ciemności i w ciszy. Ten bezruch służy temu, aby zmylić wędrujące w tym czasie po ziemi złe duchy, które uznawszy wyspę Bali za niezamieszkaną, pójdą dalej i nie będą niepokoić jej mieszkańców. Balijczycy są narodem bardzo silnie zakorzenionym w tradycji, a o jej sile może świadczyć fakt, że w czasie Nyepi nie działa absolutnie nic – od sklepów i restauracji, aż po międzynarodowe lotnisko, które tego dnia nie przyjmuje i nie wypuszcza żadnych samolotów.
Zakaz wychodzenia na ulice dotyczy absolutnie wszystkich, również turyście nie dostają żadnej taryfy ulgowej. Wielokrotnie ostrzegano nas, aby nie próbować sprawdzać, czy aby na pewno nie wolno zrobić sobie krótkiego spacerku po wyludnionym mieście Ubud (to musiało by być niezwykłe doświadczenie!). Porządku pilnuje bowiem specjalnie powołana do tego policja religijna, która ma prawo niepoddających się zakazom, wsadzić do więzienia (ciekawe więc, czy aresztują też siebie nawzajem…). Mieszkańcy oddają się kontemplacji, przemyśleniom oraz medytacji. Ci, z którymi rozmawialiśmy mówili o planach spędzenia tego dnia w rodzinnym gronie, czytaniu książki i po prostu – o relaksie.
Nie myślcie jednak, że Balijczycy nie wiedzą, co to zabawa i nie mają swojego Bożego Narodzenia, do którego pieczołowicie i z dużym wyprzedzeniem się przygotowują. Wieczór poprzedzający Dzień Ciszy – czyli odpowiednik naszego Sylwestra, to jedno wielkie przedstawienie, angażujące tysiące mieszkańców wyspy. Przygotowania do niego trwają ładne parę tygodni. Moją uwagę przyciągnęły przede wszystkim robione w każdej wiosce na Bali olbrzymie potwory Ogoh Ogoh. Z początku nie bardzo wiedziałam, o co chodzi, tym bardziej, że straszne twarze potworów robione były przez małe dzieci. Jednak z dnia na dzień figury przyjmowały coraz bardziej realne kształty, aż ostatecznie objawiły się jako całe postacie.
Tawur Agung Kesanga, czyli Dzień Wielkich Ofiar już od godziny 16-tej wprawia w ruch całe Bali. Przez miejscowości przetaczają się procesje tradycyjnie ubranych mieszkańców, niosących figury demonów ogoh-ogoh. Hałaśliwe parady pełne są tańców, sztucznych ogni i śmiechów, które mają za zadanie odstraszyć i przepędzić złe moce jak najdalej od ludzkich siedzib. w paradach biorą udział zarówno dorośli, jak i dzieci – niekiedy nawet te na oko kilkuletnie.
Niektórzy turyści Dzień Ciszy traktują jako uwięzienie w hotelu. Cudzoziemcy i przyjezdni często w tym czasie opuszczają Bali i jadą na inne wyspy, gdzie unikają przymusowego zamknięcia. Bali jest bowiem jedyną wyspą w Indonezji, na której wyznawany jest hinduizm. Dla mnie jednak bycie świadkiem tego wyjątkowego dla Balijczyków czasu było niezwykłym doświadczeniem. I otuchą dla podróżniczego serca, bo pokazało, że nawet na tak turystycznej wyspie jak Bali komercja nie wyparła tradycji. Jeżeli tylko ma się ochotę głębiej wniknąć w mentalność tubylców, zaangażować w rozmowę z nimi, można skorzystać z wyjątkowej szansy wzięcia udziału w czymś niezwykłym i unikatowym na światową skalę. Poza tym spędzenie dnia w hotelu nad basenem i z książką, wcale musi być takie straszne… 🙂