René Burri: „Che”

Mając trzynaście lat pierwszy raz zobaczyłam rówieśnika w koszulce z podobizną Che Guevary. Ten nieznany mi wówczas człowiek z brodą ubrany był w mundur i palił cygaro. Byłam już na tyle duża, aby wiedzieć, że nie jest to kolejna wariacja wizerunku św. Mikołaja. Kiedy zapytałam kolegę, kogo ma na koszulce, powiedział: „Nie wiem, kupiliśmy z mamą na bazarku, kobita powiedziała, że takie są teraz modne”. Historię Ernesto Che Guevary poznałam w szkole parę lat później. Fenomenem wydał mi się fakt, że komunistyczny rewolucjonista z Boliwii stał się bohaterem nie tylko odzieży nastolatków na całym świecie, ale również ozdobą kubków, breloczków czy chust – w skrócie mówiąc – ikoną popkultury. I że fotografia zrobiona parędziesiąt lat temu, bo w 1963 roku, obiegła cały świat i doczekała się milionów reprodukcji.


René Burri, Che
René Burri, Che

Autorem sławnego zdjęcia jest René Burri, szwajcarski fotograf, który w 1963 roku odwiedził komendanta w Ministerstwie Przemysłu w Hawanie. Było to ich pierwsze spotkanie, a w późniejszym okresie Burri stał się jednym z najbardziej zaufanych współpracowników Che. Tamtego dnia poznali się przy okazji wywiadu, jaki przeprowadzała z kubańskim rewolucjonistą Laura Bergquist, interesująca się ówcześnie tematem Ameryki Południowej i dobrze znana w środowisku dziennikarka. Burri w trakcie trzygodzinnej dyskusji zużył osiem rolek filmu, a do pracy wykorzystywał Nikona oraz dwie Leici. Spotkali się w słoneczne styczniowe popołudnie i fotograf, nie lubiący na co dzień korzystać w lamp błyskowych, liczył na łagodne, dzienne światło wpadające przez okno. Tymczasem musiał się zadowolić paroma lampami zawieszonymi na suficie, ponieważ wszystkie żaluzje znajdujące się w biurze były szczelnie zamknięte. Che Guevara zdecydowanie odmawiał ich odsłonięcia, sprawiając wrażenie, jakby się czegoś obawiał, jakby wolał pozostać w ukryciu…

 

Tej obawy nie widać jednak wcale na fotografii, która została opublikowana w kwietniowym wydaniu „Look” w 1963 roku, a która później stała się – obok portretu Che autorstwa Alberta Kordy – najsłynniejszą reprodukcją wizerunku El Comendante.

Postać Ernesto zajmuje na niej niemal cały kadr. Tłem są zasłonięte żaluzje, przez które przebija łagodne światło. Na pierwszy plan wysuwa się cygaro… Niedawno zapalone, z wyraźną metką. Che, jako wielki wielbiciel cygar, nie rozstawał się z nimi często. Plotki głoszą, że nawet podczas wojskowych eskapad, zaliczał je do najniezbędniejszego ekwipunku. Nigdy nie poszedł śladami Fidela Castro, który w pewnym momencie swojego życia postanowił wziąć udział w kampanii antynikotynowej i rzucił ukochany nałóg. Dla Guevary palenie cygar było jednym z ulubionych sposobów spędzania wolnego czasu. Twierdził również, że czynność ta go uspokaja, zapewnia jasny umysł… Może właśnie dlatego postanowił zapalić podczas wywiadu w styczniu ’63? Laura Bergquist słynęła z ostrego języka i bezpardonowego sposobu bycia. Nie pozwalała rozmówcy zejść z obranego tematu w dowolnym momencie ani uniknąć zadanego przez nią pytania. Inne zdjęcia zrobione przez Burriego podczas tamtej rozmowy ukazują komendanta na zmianę uśmiechniętego, wzburzonego, żywo gestykulującego. Spotkanie tak silnych osobowości z pewnością poruszyło obu rozmówców. Jednak najsłynniejsze zdjęcie wykonane tamtego dnia przedstawia Che w momencie absolutnego opanowania, spokoju i uwagi. Zastanawiając się zapewne nad kolejnym pytaniem zadanym przez dziennikarkę, słuchając jej z największą atencją, patrzy pewnie w jej stronę i pali ulubione cygaro. Nie jest to już buntownik ze zdjęcia Alberto Kordy. W tym momencie pasuje do wizerunku prawdziwego wodza narodu – silnego, mądrego, stanowczego. Wręcz zrelaksowanego.

René Burri współpracował z Che Guevrą w latach późniejszych. Miał zresztą do czynienia z niejedną postacią, która później zapisała się na kartach historii. Prócz znanych rewolucjonistów (fotografował również Fidela Castro) fotografował też sławnych artystów, takich jak Pablo Picasso. Opowiadając o współpracy z komendantem, wspominał momenty, gdy miał do czynienia z zupełnie innym obrazem dyktatora, który widząc skierowany w jego stronę obiektyw, potrafił np. puścić oko w jego stronę. W takich momentach Che wydawał się być o wiele bardziej bezpośredni i ludzki. Przestawał być ojcem narodu, wojskowym wodzem w walce o socjalistyczną rewolucję. Był spontanicznym człowiekiem, z poczuciem humoru i dystansem do samego siebie.

Historia chciała, aby postać Ernesto Che Guevary urosła do rozmiarów kultu. W oczach milionów stał się symbolem walki z kapitalizmem i wyzyskiem; przedstawicielem wszystkich ludzi, którzy marzą o równości i sprawiedliwości. Sam porzucił przecież dostatnie życie i bezpieczną przyszłość w roli lekarza, stając się wiecznie ściganym bojownikiem. Obok Fidela Castro, z którym wspólnie walczył z krwawą dyktaturą Batisty – spędzał sen z powiek największemu światowemu mocarstwu. Stany Zjednoczone najchętniej pozbyłyby się wykształconego i dobrze znającego swoje państwo rewolucjonisty. Teraz jednak same zarabiają krocie na sprzedaży t-shirtów z jego wizerunkiem.

 

„Hej ty i cała twoja wiara!

Zastyga krew na transparentach.

Ja pamiętam cię tylko ze zdjęcia,

Komendancie Che Guevara” – śpiewają Strachy na lachy w piosence „List do Che”. I faktycznie, postać El Komendante należy do przypadków w których fotografia zapewniła „modelowi” nie tylko sławę, lecz i nieśmiertelność. Owiany bohaterskim mitem, antykapitalista z wyboru, romantyczny buntownik o ciemnych oczach i bystrym spojrzeniu, wszedł na stałe do współczesnej popkultury. Widnieje już nie tylko na młodzieżowych t-shirtach, lecz – idąc z duchem czasu – pojawia się nawet jako zdjęcie profilowe niejednego młodego-gniewnego na Facebooku. Co dalej? Moim osobistym życzeniem byłaby głębsza refleksja nad historią Boliwii, osobą samego dyktatora, weryfikacja jego postępowania i miejscem w światowej historii zanim założy się koszulkę czy przypnie do plecaka naszywki z jego wizerunkiem. Ale kto ma czas i ochotę na takie babranie…? Grunt, że Che jest wciąż w modzie. I – w odróżnieniu do innych wielkich komunistycznych wodzów ubiegłego stulecia – nie da się go nie lubić.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *